Jak pisałam wcześniej , pierwszym etapem mojej podróży w rozwoju duchowym była Metoda Silvy. Zabrałam męża , mamę i pojechałam do Katowic, szkolenie prowadził Mistrz Zbigniew Królicki 🙂
Mistrz, oczywiście dla mnie. Prowadził szkolenie jak najlepszy show a to powodowało, że przyswajanie wiedzy było łatwe , lekkie i przyjemne. Do dzisiaj pamiętam, że po 3 dniach szkolenia czułam się jak po dwóch tygodniach urlopu. Działo się tak za sprawą nauki wchodzenia w stan relaksu , czyli mówiąc po silvowemu, stan alpha. To jest szczególnie ważne bo relaksacja jest wstępem do nauki medytacji. W następnych wpisach opowiem, jak ważna dla mojego zdrowia psychicznego była medytacja 😉
Pisałam już o tym że przeszłam po kolei wszystkie kursy, łącznie z tymi gdzie uczy się leczenia na odległość . Oczywiście dzisiaj już wiem, że dla energii nie ma czasu ani przestrzeni, wówczas nie było to dla mnie takie oczywiste. To było coś, co mój praktyczny umysł odrzucał z klucza, a co działało !
Wielkie zaskoczenie, ale też poczucie ogromnych możliwości.
Myśląc o tym czego dowiedziałam się o sobie, w związku z moim potencjałem energetycznym, postanowiłam na tej drodze uczynić następny krok. W trakcie tego szkolenia, postanowiłam sprawdzić się radiestezyjnie. Okazało się że jedno z drugim pasuje, więc zdecydowałam że w drugim etapie rozpocznę szkolenie z radiestezji terapeutycznej.
Do dzisiaj pracuję wahadłem, które najbardziej mi się wówczas spodobało, czyli wahadłem atlantydzkim . Jest świetne szczególnie dlatego, że ma działanie ochronne i pracuje na odległość.
Oczywiście dzisiaj wahadeł mam dużo więcej niż jedno i używam ich do różnych terapii jednak atlantydzkie jest najbardziej ulubione.
Każdy masaż energetyczny, rozpoczynam od pracy z wahadłem , ono pomaga mi najlepiej zdiagnozować czy przepływ energetyczny w czakrach jest prawidłowy, czy tez energia blokuje się na jakimś poziomie. A tak wygląda ono na tle ściany w moim gabinecie 🙂